12 maja 2010

Crystal Castles znowu w Polsce

Pewnie nie wiecie kim są Crystal Castles. Ja do zeszłego festiwalu Heineken Opener też nie wiedziałem. W ogóle na zeszłorocznego Openera pojechałem przypadkiem. Bez zaplanowanego noclegu. Bez większej chęci bo w porównaniu z poprzednimi latami line-up był, nie tyle słaby, co mało przekonujący. Nie zapowiedziano przyjazdu nikogo kogo koniecznie chciałbym zobaczyć. 2 dni przed festiwalem skrzyknąłem się z kumplami, kupiliśmy flaszkę i pojechaliśmy. Okazało się, że bawiłem się chyba najlepiej ze wszystkich moich pobytów w Gdyni. Pewnie dlatego, że nie było ciśnienia, żeby latać z jednej strony festiwalu na drugi, żeby dostać się na koncert ulubionego artysty i nie stać kilometr od sceny. Chodziłem na luzie popijając browar za browarem, głównie bawiąc się, a nie słuchając zespołów. Trzeciego dnia pokochałem bezgranicznie Faith No More i Mike'a Pattona, których przedtem uznawałem za zespół dwóch kawałków (Easy i Epic). Jakże się myliłem. Dzień wcześniej trafiłem właśnie na koncert Crystal Castles. Pomimo tego, ze od dłuższego czasu moje gusta dryfują w stronę elektroniki ich płyta jakimś cudem mi zupełnie umknęła.



Przyszedłem trochę za późno, żeby wepchać się blisko sceny, lecz biorąc pod uwagę to co się działo w trakcie występu nawet lepiej. Z początku dało się słyszeć jedynie trochę dziwnych dźwięków i było ciemno. Myślałem, że coś się zepsuło bo nawet gdy pojawiła się melodia, światła nie licząc błysków stroboskopu dalej nie działały. Tak było przez prawie cały pierwszy kawałek. Na scenie było ciemno przez większość koncertu (poza wspomnianymi stroboskopami i okazjonalnymi błyskami zwykłego oświetlenia). Ethan był praktycznie niewidoczny, schowany gdzieś za syntezatorami. Jedynie drobną postać Alice dało się dostrzec pląsającą gdzieś w rytm muzyki i wykrzykującą do mikrofonu teksty piosenek (i inne rzeczy - akurat wokal ciężko było zrozumieć). Wokalistka (nawalona jak stodoła) była bardzo żywiołowa, bawiła się z tłumem, wskakiwała weń kilkukrotnie i ogólnie budowała klimat totalnego odjazdu i szaleństwa. Odleciałem zupełnie. Moje zmysły zostały zgwałcone przy pomocy świetnego nagłośnienia i feerii świateł. Koncert mnie porwał na całe 40 minut (jego długość to był jedyny minus) i zwrócił tylko zbezczeszczone zwłoki. Niestety z tego co widziałem na mniejszej przestrzeni światła nie są tak fajne, ale wtedy nadrabia Alice. Jest jeszcze bardziej wybuchowa i to ona nakręca całą zabawę.



Miałem jechać do Amsterdamu na ich koncert (i nie tylko) w kwietniu br, ale przeszkodziła chmura pyłu i wykruszenie się ekipy. Dzięki Bogu zagrają w Warszawie 24 czerwca w klubie Proxima. Bilety już dzisiaj można kupić na ticketpro.pl W przedsprzedaży kosztują 85 zł (95 w dniu koncertu). Jutro bilety dostaną pewnie empiki itp. Można też kupić nową płytę. Na razie jest dostępna jedynie w formacie MP3. Na fizycznym nośniku pojawi się 7 czerwca o ile dobrze pamiętam (możliwe, że wcześniej bo premierę przyspieszono po tym jak płyta wyciekła do sieci). Bilet już kupiłem, płyta zamówiona. Pozostaje tylko czekać na koncert.



O samej muzyce nie będę pisał. Spójrzcie na filmiki, posłuchajcie kawałków i sami sobie wyróbcie zdanie. Mnie podoba się bardzo i z całych sił zachęcam do pojawienia się na koncercie.

Strona imprezy na last.fm.
Myspace zespołu
Bilety na koncert

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz