3 marca 2011

One night in Paris, one day in Angoulême - relacja z bardzo krótkiego komiksowego wypadu do Francji

Na pomysł odwiedzenia Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Angoulême wpadłem gdzieś pod koniec listopada. Niestety już wtedy, na 2 miesiące przed imprezą, hotele były w większości pozajmowane. Dojazdy pociągiem z pobliskiego Cognac czy Saintes raczej mijały się z celem (i były dość drogie), więc na jakiś czas zapomniałem o tym pomyśle. Pod koniec grudnia znalazłem bardzo tanie bilety lotnicze do Paryża-Beauvais i promocję na TGV Paryż-Angoulême połączoną z jednodniową wejściówką na festiwal. Po szybkich obliczeniach wyszło mi, że transport+wejściówka wychodzi taniej (i szybciej) niż moja ostatnia eskapada na egzamin z japońskiego do Warszawy, więc znalazłem sobie hostel niedaleko stacji Montparnasse i w przeciągu kilkudziesięciu minut wszystko zarezerwowałem. Internet to czasami wspaniałe narzędzie. Chcę też zaznaczyć, że do tej pory Francja i tamtejszy rynek komiksu był mi prawie zupełnie nieznany (poza wiedzą, że jest jednym z trzech największych na świecie). Jeśli ktoś z Was zna go lepiej pewnie trafi w poniższym tekście na wiele rzeczy dla niego oczywistych.

Niestety loty były tak ułożone, że z 3 dni zrobił się w praktyce jeden z kawałkiem, więc Paryża nie obejrzałem (co miałem w planie), ale przecież nie to było głównym celem eskapady. Przyleciałem do Paryża 27 stycznia wieczorem. Zdążyłem jedynie wybrać się na Wieżę Eiffela, która była 3 przystanki metra ode mnie, zmarznąć straszliwie i zrobić kilka zdjęć panoramy miasta (kilka nawet wyszło, link do galerii na końcu). Następny dzień - pobudka o 7 rano (inni lokatorzy mojego pokoju w hostelu musieli się bardzo ucieszyć z dźwięku budzika, ale w nocy chrapali, więc sami się prosili) i spacerek na dworzec. Na stacji śniadanie połączyłem ze zwiedzaniem kiosku i zgodnie z zasłyszanymi opowieściami regał komiksowy był większy niż u nas w niejednej księgarni. To oczywiście drobiazg w porównaniu z tym co zobaczyłem później. Ok. 450 km do Angoulême pokonałem w niecałe 2,5 godziny (ciśnie się na usta porównanie z PKP). To stosunkowo niewielkie miasteczko umiejscowione w dużej części na wzgórzu (stara część) na które ruszyłem niezwłocznie po przybyciu w celu rejestracji (wymiana biletu na opaskę, która służyła jako bilet wstępu na większość atrakcji - tak jak na festiwalach muzycznych). Jako, że nawigacja była lekko utrudniona (wąskie uliczki, mało charakterystycznych punktów i jakiegoś ryneczku - ach te krakowskie przyzwyczajenia) zeszło mi chwilkę, żeby znaleźć punkt rejestracyjny. Wszystkie atrakcje były rozrzucone po miasteczku. Odległości nie były duże, ale kursowały specjalne autobusy, które ułatwiały przemieszczanie się. Na co większych placach porozkładano namioty, które zajmowały najczęściej stoiska wydawców. W innych budynkach odbywały się wystawy, koncerty, wykłady, wywiady i dyskusje. Zdecydowanie najwięcej czasu spędziłem przeczesując stoiska wydawców gdzie poza sprzedażą komiksów odbywały się też sesje autografów i inne pomniejsze eventy. Wydaje mi się, że udało mi się znaleźć i odwiedzić wszystkie ważniejsze miejsca.

Rozpocząłem od namiotu w którym rozlokowali się najwięksi francuscy wydawcy - m.in. Casterman, Delcourt, Dargaud, Dupuis i znajdowała się niewielka przestrzeń gdzie rozlokowane były wydawnictwa nakierowane na komiks azjatycki. Warto tutaj wspomnieć, że co więksi wydawcy we Francji nie są wyspecjalizowani. Np. taki Delcourt ma w swojej ofercie liczne mangi, komiksy amerykańskie (chociażby "Walking Dead"), komiksy z innych części Europy i oczywiście dzieła Francuzów. Stąd mniejsze wydawnictwa "mangowe" wydają głównie lokalne komiksy inspirowane mangą, komiksy z innych krajów Dalekiego Wschodu i bardziej niszowe pozycje z Japonii (widziałem prawie wszystkie komiksy Suehiro Maruo i świeżutkie wydanie Shintaro Kago, którzy powinni być doskonale znani czytelnikom evil.manga.pl). Nie będąc świadom tego faktu rozpocząłem zwiedzanie od "mangowego" zakątka. Najbardziej interesujące wydały mi się stoiska wydawnictw IMHO i Le Lezard Noir - wydawców wspomnianych wcześniej autorów oraz innych niszowych pozycji, w tym antologii komiksów z pisma AX (zajmującego się japońskim undergroundem), której pierwszy tom wydało niedawno po angielsku Top Shelf. Drugi ma ukazać się jesienią tego roku. Po pobieżnym przeglądnięciu okazało się, że jedyna różnica to ładniejsza okładka francuskiego wydania. Sporą część "mangowego" kącika zajmowała wystawa prac autorów publikowanych w AX. Mnie najbardziej zauroczyły prace Akino Kondoh i Fuji vol.2 (część wystawy w galerii). Drugą obejrzaną wystawą tego dnia była ekspozycja nt. komiksów z Hong Kongu. Ciekawiła mnie głównie ze względu na fascynacje tamtejszym kinem akcji (filmy wu xia). Będę musiał kiedyś dokładniej przeczesać tamtejszy rynek bo widziałem sporo fajnych rzeczy. Przeleciałem ją (dosłownie) na zakończenie dnia pstrykając jedynie kilka zdjęć. Pomiędzy jedną, a drugą wystawą czas spędzałem głównie penetrując stoiska poszczególnych wydawców, co rusz gubiąc szczękę w okolicach podłogi i wybałuszając oczy. Ciężko się nie zdziwić gdy np. pozycje autorstwa Tsukasy Hōjō (który odwiedził Francję w zeszłym roku z okazji Japan Expo), autora głównie lekkich komedii sensacyjnych takich jak "City Hunter", "Angel Heart", "Cat's Eye" i obyczajowego "Family Compo", zajmują cały regał. Wydano chyba wszelkie ważniejsze pozycje i artbook Naoki Urasawy ("Pluto" w Polsce już niedługo! Do sklepów marsz!). Widziałem też "Best of Golgo 13" w ogromniastym wydaniu, wydanie deluxe "Battle Angel Alita" chyba w formacie B5 (tak na oko o powierzchni ponad 2 naszych tomików), sporo mang Taniguchiego wydanych tak jak u nas "Ikar" (+obwoluta) i milion czysto rozrywkowych pozycji po kilkadziesiąt tomów, na które u nas nie ma szans (choćby komiksy wspomnianego Tsukasy Hōjō albo "Grappler Baki" czy "Ashita no Joe"). Mnie akurat najbardziej interesowała manga, ale widziałem też np. wydanie "Little Nemo" wielkości drzwi do domku dla krasnoludków (tak na oko 60-70 cm wysokości, wydawało się większe od "Wednesday Comics" z DC) oraz masę mniej lub bardziej wymyślnych wydań komiksów francuskich. Wydania zbiorcze, specjalne, normalne, nienormalne. W namiocie kolekcjonerów gdzie sprzedawano starsze wydania specjalne, szkice, oryginalne plansze, druki, plakaty i inne ciekawostki można było zwariować od nadmiaru atrakcji. Zwłaszcza jeśli ktoś lubuje się w takich rarytasach. Niestety większość była horrendalnie droga (a plakaty - np. taki Blacksad - nie zmieściłyby mi się do walizki, zresztą i tak nie mam już miejsca na ścianach). W każdym razie jeśli bylibyście chętni na oryginalnego Manarę to za jedyne 6000€ można było tam stać się jego posiadaczem.

Niby człowiek słyszy, że pod względem komiksów jesteśmy 100 lat za Murzynami (patrząc na francuskie ulice to dość dosłownie), ale po prostu to trzeba zobaczyć na własne oczy, żeby zdać sobie sprawę jaka przepaść dzieli nasz rynek od tamtejszego. Dobrze się złożyło, że nie znam języka bo kupiłbym tyle komiksów, że RyanAir by mnie na pewno nie wpuścił na pokład. Zakupy ograniczyłem do zaledwie kilku pozycji. Najważniejszą i najfajniejszą jest zdecydowanie artbook Moebiusa "Transe Forme" wydany przy okazji wystawy jego prac w Paryżu, którą chciałem odwiedzić, ale niestety nie zdążyłem ze względu na rozkład lotów. Książka jest przepiękna. Niestety obecnie trzeba za nią sporo przepłacić na ebay'u. Widziałem też kopie za cenę okładkową - trzeba szukać. Możliwe, że można ją dostać wysyłkowo w innych miejscach. Na Amazonie nie było. Oprócz tego bardzo ciekawy album na temat japońskiej erotyki na przestrzeni dziejów (ten) i kilka francuskich komiksów. Z początku chciałem kupić znacznie więcej (m.in. cykl "Mroczne Miasta" Schuitena i Peetersa, którego wyd. Manzoku już chyba u nas nie dokończy), ale i tak nie poczytałbym, więc zrezygnowałem. W każdym razie jak już opanuję w przyzwoitym stopniu japoński pomyślę nad francuskim. Bo nieznajomość języka była moim głównym problemem w trakcie wyjazdu. O kilku eventach dowiedziałem się zbyt późno, kilku rzeczy nie znalazłem, a jak stwierdzałem, że nie mówię po francusku ludzie na mnie patrzyli jak na kosmitę. Jak na festiwal mieniący się międzynarodowym brakowało mi odrobiny informacji w języku Szekspira (przynajmniej informator). Natomiast najbardziej urzekła mnie wszechobecność komiksu czy bardziej jego powszechność. To nie tak jak u nas tylko śmieszne hobby, fanaberia niewielkiej grupki fanów - najczęściej mężczyzn w wieku 20-40. W kolejce po autograf do Seana Philipsa stała za mną przepiękna dziewczyna na oko 20-25 lat, przy Charliem Adlardzie uprzedziło mnie starsze małżeństwo (na oko 50+) i wszędzie kręciły się dzieciaki (nawet całe wycieczki szkolne). Nie jeżdżę na polskie konwenty, ale wydaje mi się, że takie obrazki byłby raczej wyjątkiem niż normą. W samym Angoulême też czuć komiks praktycznie wszędzie. Na kamienicach i blokach można podziwiać murale nawiązujące do popularnych serii. Po mieście jeździł autobus z motywem z Corto Maltese (chociaż mógł to być specjalny - festiwalowy). Tam też znajduje się muzeum komiksu (na które nie starczyło mi czasu) i po całym mieście snuli się miłośnicy komiksu. Trochę przypominało mi to klimat pierwszych Openerów, które bardziej lubię niż festiwale krakowskie właśnie ze względu na to, że Gdynia to stosunkowo niewielkie miasto i wszędzie można spotkać ludzi, którzy przyjechali tam w tym samym celu. Pod tym względem Francja wypada dużo lepiej niż USA, gdzie komiks zszedł do podziemia i jest dostępny prawie wyłącznie w specjalistycznych sklepach do których "normalni" ludzie boją się wchodzić. Będąc tam swego czasu chciałem się obkupić, ale pech chciał, że w mojej okolicy nie było żadnego sklepu komiksowego (a pobliskie księgarnie miały samo badziewie) i wróciłem z pustymi rękoma. We Francji raczej to nikomu nie grozi. Naprawdę fajnie się czekało na pociąg gdy wszyscy naokoło byli zaczytani w komiksach.

W Angoulême spędziłem 9 godzin, które bardzo intensywnie zagospodarowałem. Wydaje mi się, że na pierwszy raz wystarczy. Idealnie starczyło mi czasu na zobaczenie prawie wszystkiego co chciałem, wywalczenie kilku podpisów/rysunków (którymi chwaliłem się już na twitterze) i drobne zakupy. Kilka fajnych wydarzeń mnie ominęło (m.in. koncert Ryoko Ikedy), ale myślę, że bez znajomości języka po 2-3 dniach mogłoby mnie znudzić pasywne oglądanie i zacząłbym molestować Francuzów rozmową (po angielsku! Niczym jakiś Celtycki Oprawca!) albo podrywać Francuzki. Nota bene Francuzki typem urody bardzo przypominają Polki. Ciekawe czy to naszych przodków tak ostro wyruchały wojska Napoleona w drodze na Moskwę czy to może Mickiewicz, Szopen (ostatnio bardzo popularny za sprawą pewnego komiksu) i reszta Wielkiej Emigracji tak dobrze pracowali na obczyźnie.

Na koniec jeszcze link do wyników festiwalowego konkursu (tu w postaci .png jakby coś zmienili w matriksie i np. przygotowali stronę do przyszłorocznego festiwalu).

Warto zwrócić uwagę na nagrodę dla "Pluto" Naoki Urasawy i nominowane "Le Chenille" Suehiro Maruo na podstawie opowiadania Edogawy Ranpo ("Immomushi" w oryginale, film "Kyatapira"/"Catterpillar" na podstawie komiksu był pokazywany na zeszłorocznym festiwalu filmowym w Berlinie).

Zdjęcia (lepsze niż zazwyczaj):
Zdjęcia z Angouleme,
zdjęcia z Paryża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz