6 czerwca 2011

Burn Selector Festival - krótka relacja

Dzień pierwszy.

Pojawiliśmy się ze znajomymi na terenie festiwalu tuż przed ósmą i po pobieżnym przeglądnięciu terenu poszliśmy zobaczyć Does It Ofend You Yeah! Rozpoczęło się... dziwnie, bo od "Time to Say Goodbye" Sarah Brightman i Andrei Bocellego. Jednakże już po chwili zespół zaczął grać normalnie. Z początku planowałem stanąć sobie z tyłu i oszczędzić siły na kolejne koncerty, ale po jakichś 15 sekundach zastanawiania się wskoczyłem prawie pod samiutką scenę i przez cały koncert skakałem i bawiłem się w tłumie. W trakcie zgubiłem bluzę przewiązaną na biodrach, ale całe szczęście szybko to spostrzegłem i nie zdążyła zostać zadeptana. Nie jestem jakimś wielkim fanem zespołu i jego twórczości, ale zagrali dobrze. Można było poskakać, potańczyć, chociaż wydawało mi się to wszystko odrobinę jednostajne. W każdym razie jako rozgrzewka przed Crystal Castles sprawdziło się idealnie. Niby pomiędzy było jeszcze Logo, ale słuchałem ich występu głównie z okolic Toi Toiów i w drodze po coś do picia. Brzmiało fajnie. Na pewno zapoznam się z ich płytami w najbliższym czasie. Na dwadzieścia minut przed CC usiadłem sobie spokojnie wśród innych fanów powoli zbierających się pod sceną i uzupełniałem płyny. Na CC było znacznie spokojniej niż w Katowicach czy Warszawie w zeszłym roku, ale pewnie przez to, że nie było pełnego zaciemnienia, ludzie się odrobinę rozpierzchnęli po namiocie i Alice chyba tylko 3 razy zeszła ze sceny. Pojawiały się głosy, że koncert wypadł słabo. Już na płycie wokal to głównie przestery, efekty i/lub darcie mordy, wiec cóż innego mogło być na koncercie. Na Openerze byłem raz jedyny na CC gdzieś daleko od sceny i wokalu w ogóle nie było słychać. Wtedy urzekła mnie gra świateł. Na Selectorze zresztą oświetlenie też było bardzo dobre. Niestety byłem zbyt zajęty walką o przetrwanie pod sceną, żeby się napawać. A tam, wiadomo, gwałt na zmysłach. Beat dudni w uszach, stroboskop wali po oczach i milion spoconych ludzi próbuje Cię zdeptać. Idealny sposób na spędzenie wieczoru. Mnie się podobało. Kolega był po raz pierwszy na ich koncercie i zwariował. Innemu z kolei się nie podobało. Pierwszy był ze mną w tłumie, drugi stał gdzieś z tyłu. Może to o to chodzi? Z setlisty wypadły "Intimate", "Doe Deer" i "Insectica". Szkoda pierwszych dwóch.
Zaraz potem powędrowałem na drugą scenę gdzie akurat zaczął grać Ladytron. Było chłodno, spokojnie i melancholijnie. Z jednej strony dobrze bo mógłbym nie przeżyć kolejnej godziny szaleństwa, a z drugiej niektóre kawałki można by chyba zaaranżować na odrobinę mocniejsze. Na Openerze w 2006 zresztą tak było o ile dobrze pamiętam. Bas pod sceną rozwiewał fryzurę, a teraz np. "Ace of Hz" (z czołówki najnowszej gry z serii FIFA) wypadł dość anemicznie. Widocznie w takim kierunku podąża zespół o czym może świadczyć ich nowy singiel pt. "White Elephant". Publika rozkręciła się dopiero pod koniec na "Seventeen" i "Destroy Everything You Touch". Wydaje mi się, że dałoby się ich setlistę przebudować tak żeby było lepiej, ale to już nie mój problem. Zresztą i tak było fajnie. The Klaxons mnie nie porwali zarówno na płycie jak i na koncercie, a raczej nie miałem siły skakać do muzyki, którą mam w poważaniu, więc poszedłem na piwo, a potem przez Pauzę i świątynię konsumpcji spod znaku dwóch złocistych łuków do domu.

Dzień drugi

Pierwszego dnia grały moje wa ulubione zespoły, więc byłem kontent, że znowu ich zobaczyłem, a z drugiej "been there, done that". Z repertuarem wykonawców dnia drugiego byłem dużo mniej obeznany. Rozpoczęło się (dla mnie) znowu o ósmej od The Orb. Panowie całkiem fajnie sobie poczynali za gramofonami, ale było zdecydowanie zbyt wcześnie na takie granie. Po 21 na małej scenie zaczęła grać Katy B. Bardzo pozytywny koncert. Bardzo sympatyczna wokalistka łapała świetny kontakt z publicznością. Niezły wokal na podkładach z obecnie modnych gatunków elektronicznych. Można posłuchać. Pod względem pozytywnej energii została jednak zupełnie pobita przez Hercules & Love Affair, którzy zagrali zaraz po niej na głównej scenie. Trójka wokalistów robiła świetny klimat i widać było, że bardzo dobrze się bawią w trakcie występów. Ta radość bardzo udzieliła się zgromadzonej publiczności, w tym mnie. Przetańczyłem praktycznie cały koncert. Po nich zagrała chyba najpopularniejsza gwiazda festiwalu - La Roux. Dali bardzo dobry koncert, chociaż ewidentnie widać było braki ilościowe jeśli chodzi o materiał. Z jednej płyty więcej nie da się wycisnąć. Poza utworami z niej zagrali jeszcze cover "Under My Thumb" Rolling Stones. Najfajniejszy był i tak Patrick Bateman na elektronicznej perkusji, który był nawet bardziej '80s niż repertuar. Koncert też mi się bardzo podobał i nie wiem czemu w sieci pojawiło się sporo negatywnych opinii. Potem miał być SebastiAn, ale nie dojechał. Nie przeszkodziło to mnie i znajomym poskakać chwilę do setu kogokolwiek kto tam grał przed udaniem się w stronę domu.

Tegoroczna edycja Selectora chociaż bardzo fajna pozostawiła pewien niedosyt. Grało niby kilkoro moich ulubieńców (Ladytron, Crystal Castles) i wykonawcy, których chciałem zobaczyć (La Roux), ale czegoś zabrakło. Trochę też żałuję polskich wykonawców, którzy mieli pecha grać gdzieś w okolicach 17-20. Na pocieszenie pozostaje, że Last Blush czy Bartosza Szczęsnego (bardzo fajnie grał przed Bonobo w Katowicach) pewnie będzie okazja jeszcze kiedyś zobaczyć. Na plus można też zaliczyć mniej pretensjonalnego buractwa niż w zeszłym roku. Widocznie w tym roku grały zbyt znane zespoły, a przecież to żaden lans słuchać tego co inni ludzie. Dalej jednak dało się spotkać zblazowane laski z nadmiarem metaloplastyki na buzi, ofiary modnej ostatnio fryzury (która podobnie jak długie włosy u metali zupełnie nie pasuje połowie osób) i dziewczynki nie potrafiące zrozumieć, że Alice z Crystal Castles nie robi sobie oczek w rajstopach specjalnie bo taka moda tylko po prostu same się prują.
Może w tym roku problemem było to, że notorycznie gubiłem znajomych, a może to, że byłem prawie całkowicie trzeźwy, a może jeszcze fakt, że jeśli na festiwal można wyjść w kapciach bo jest w Twoim mieście to jednak odczuwa się to wszystko trochę inaczej niż jadąc na drugi koniec Polski? Miejmy nadzieję, że za rok będzie lepiej.

Na koniec jeszcze całkiem nieźle nagrane Yes/No, które mogliby wreszcie wydać na płycie. Nie moje nagranie. Ja próbowałem nagrywać na La Roux, ale chyba trzeba będzie się pobawić przed wrzucaniem na YT, żeby to jakoś brzmiało bo mój telefon raczej nie nagrywa rewelacyjnie dźwięku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz